Pewnego razu, słuchając wypowiedzi papieża Franciszka, odniosłam wrażenie, że opowiada on wszystkim, nieznanym mi słuchaczom jego przemówienia, o moim powołaniu. Zdziwiona niepomiernie wytężyłam słuch i wstrzymałam oddech. Papież opowiadał o scenie ewangelicznej, o Mateuszu, który „zaledwie poczuł w sercu spojrzenie Jezusa, wstał i poszedł za Nim”. Tak, tak! To jest prawda! Tak ze mną było!

Słuchałam dalej z rosnącym zainteresowaniem: „Jezusowe spojrzenie zawsze nas podrywa. To spojrzenie nas podnosi, nigdy nie pozostawia na miejscu”. W moim wypadku było tak, że zdobyłam się na szaleństwo (tak właśnie wówczas to postrzegałam – jako szaleństwo!) i wstąpiłam zaraz po maturze, w 1980 roku, do zgromadzenia sióstr obliczanek. Nikt w mojej rodzinie nie chodził do kościoła, nikt więc nie był w stanie zrozumieć mojej „szalonej” decyzji. A ja wiedziałam, że to spojrzenie Jezusa uniosło mnie „ku wzrastaniu, kroczeniu naprzód” – wszystko tak, jak teraz mówił o tym papież Franciszek! „To spojrzenie (…) zachęca cię, bo cię kocha. Daje ci odczuć, że On cię kocha. I to właśnie daje odwagę, by iść za Nim. «On wstał i poszedł za Nim»”.

Tak, nie można precyzyjniej i z większymi szczegółami opisać tego, co się w owym czasie działo w moim sercu… Słuchałam oniemiała dalej: „Gdy Jezus na nich spoglądał, musieli oni odczuwać coś na kształt dmuchnięcia w żar: doznali wewnętrznego ognia oraz tego, że Jezus ich podnosi, przywraca im godność. Spojrzenie Jezusa zawsze czyni nas godnymi, daje nam godność. To jest hojne spojrzenie”.

Po przeszło 33 latach życia pod tym wejrzeniem jako siostra obliczanka muszę stwierdzić, że to „dmuchnięcie w żar” było dopiero początkiem mojej pięknej przygody z Bogiem… Przeżywając kilka lat temu jubileusz 25-lecia życia zakonnego, uświadomiłam sobie, i wciąż coraz pełniej uświadamiam, jak wielką łaską jest dać na siebie spocząć oczom Jezusa, pozwolić się Mu dojrzeć. On umiał mnie dojrzeć nawet wśród ateizmu, który wtenczas był moją osobistą „receptą na cierpienie”, gdyż nie umiałam pogodzić Bożej Miłości z problemem, szczególnie niezawinionego, cierpienia w świecie. I oto słyszę dalej głos papieża Franciszka (to znów opis mojego życia!): „A jednak pod tymi śmieciami był żar pragnienia Boga, żar Bożego obrazu, który pragnął, by ktoś mu pomógł przemienić się w płomień. I to właśnie czyniło Jezusowe spojrzenie”. Tak. To jest prawda: to spojrzenie mnie nawróciło. Jezusowe spojrzenie nie miało nic z jakiejś hipnozy czy magii – tak mniej więcej mówił dalej w swym przemówieniu papież Franciszek. – Ono po prostu odkrywało prawdę o człowieku, nawet jeśli był on grzesznikiem, jak Piotr, który się wyparł swojego Mistrza, czy dobry łotr proszący o miłosierdzie na krzyżu. Dlatego właśnie tak lgnęli do Jezusa celnicy i grzesznicy, czując to spojrzenie.

Przylgnęłam i ja. I nie żałuję!

Siostra K. ><>